Niby można po prostu zobaczyć koncert heavy metalowy, ale regularne rozmowy z moim kumplem, który był fanatykiem gorszych rzeczy typu power-metal i jarał się tym wszystkim niemiłosiernie trochę mi zmieniły myślenie. Dopiero jak mu rzuciłem Spinal Tapem to mi rzucił 'dobra już czaję o co Ci biega, słuchaj se tego pedałkowatego Bowiego'. Dobro we wszechświecie zostało zachowane. Nam może tego nie trzeba bo my to widzimy, ale ludzie potrzebują tego filmu.
Jak to mawiają: ile ludzi na świecie, tyle filmów o tym samym tytule. Dla mnie Wstyd i Głód to jedne z najpełniejszych filmów ostatnich lat, ostatnie co był powiedział to, że płytkie. Na pewno nie za Szerlokiem Holmsem. Śpiewa ładnie, ale przegrane życie na twarzy Fassa i zepsucie, ktore dał mu Nowy Jork są ważniejsze, a trzyma się to wszystko filmu. A opis Von Triera by idealnie pasował do Antrychrysta, który był właśnie takim filmem jak piszesz
Planeta zwana melancholią po prostu musi robić wrażenie, nie wiem jak nie może ;p A na pewno musi niepokoić i to daje jakieś tam emocje. Sam ślub to też ładne schizy.
Co do docenienia filmu: dla mnie główne kryterium to zawsze ocena ludzi (krytycy choćby stanęli na głowie nic nie zrobią), a prócz paru oddanych fanów to te filmy przeszły praktycznie bez większego echa. Świadectwem choćby różne listy tutaj. Sam piszesz 'o ile pamiętam'. Chwilowy boom na film nic mu nie daje jeśli nie pociągnie to jakiejś tam dyskusji w społeczeństwie. Krytycy za 50 lat przy kawce będą wspominać o filmach o których już nikt nie pamięta. Tak będę pamiętał Wstyd chociażby podczas gdy legendarnym kinem z czasów 2010 będzie Incepcji. I to będzie przereklamowanie.