Nowa Lana wywołuje u mnie mieszane uczucia, mogę już napisać na wstępie. Z jednej strony zmiana stylu i aranżacja niektórych utworów absolutnie zaskoczyła mnie na plus, z drugiej niektóre kawałki sprawiają wrażenie przegadanych i sztucznie wydłużonych. Nie trzeba nawet dodawać, że teksty jak zwykle są co najwyżej przeciętne. Ale dobra, starczy już bo zaraz się okaże że wszystko napiszę już we wstępie. I nikt by dalej nie czytał, lol.
W porządku. Na początku trzeba sobie odpowiedzieć na bardzo ważne pytanie - dla kogo ta Lana nowa jest? Na pewno nie dla popowych fanów prosto z Eski czy innej Wuzetki. Utwory są mniej przebojowe niż te z Born to Die. Szybszych momentów jest tyle co kot napłakał, ciężko też znaleźć jakiś sensowny i chwytliwy refren do pośpiewania pod prysznicem. Więcej tu - zaskoczenie - gitarowego grania. I to momentami całkiem miodnego, co podejrzewam wielu zaskoczy. Nawet łapałem się na tym, że wsłuchiwałem się w to, co tam z tyłu gra. Na poprzedniej płycie nie do pomyślenia. I to chyba jest największa zaleta nowego krążka - instrumentalnie jest o klasę lepiej niż na BtD.
Lana standardowo smędzi. Dla mnie osobiście to zaleta, ale znam osoby które już kręcą na to nosem. Wyczuwa się też nosem - czy tam uchem - że wokal panny del Rey jest traktowany nakładkami mającymi przykryć jej głosowe niedoskonałości. Głównie różnego rodzaju pogłosy, ale pewnie Autotune też się wkradł tu i tam. Niemniej na pewno to nie przeszkadza, bo słucha się tego całkiem lekko. Gwarantuję, że nie ma tu wokalu przygładzonego poza granice przyzwoitości.
No dobra, ale jak jest z najważniejszą kwestią, czyli samymi utworami? Nieźle, z tendencją do dobrze. To znaczy 5 pierwszych kawałków to miód, cud, orzeszki i lane browary (hehe, czaicie? bo Lana iksde). Może z wyjątkiem otwieracza, który jednak ma materiału na jakieś max 4 minuty. Na albumie jest prawie 7 i trzeba dużych pokładów dobrej woli żeby się nie wynudzić. Na szczęście 4 pozostałe utwory śmiało mogę walczyć o TOP10 Lany.
Brooklyn Baby to chyba jej najlepsza rzecz EVER,
Shades of Cool ma dość kanciaste, ale całkiem dobrze brzmiące solo, a tytułowy i West Coast to klasyczny przykład dobrze i ambitnie zagranego popu.
A jak jest dalej? Jeszcze
Sad Girl trzyma niezły poziom, chociaż po takim kopie w postaci poprzedników to ogólnie wypada tak se. Chociaż wyrwany z kontekstu na pewno jest słuchalny i jakoś wielce poziomu płyty nie zaniża.
Pretty When You Cry to smęt. Ładny, ale pozbawiony jakiejś takiej magii. Można się zasłuchać, ale znam dziesiątki jeszcze smętniejszych i lepszych numerów. Poziom prawie serduszka na Laście, ale trochę wody w toalecie przepłynie zanim się go doczeka. Warto wspomnieć o prawie pełnoprawnych solo gitarowym. Szkoda że dość niewyraźnym, bo schowanym pod innymi ścieżkami.
Money Power Glory to słabizna. Nie taka może najgorsza, ale w kwestii tematów okołohajsowych i okołofejmowych to na poprzedniej płycie jest lepszy utwór -
National Anthem. Także Lana stahp. Jest jednak gitara i znowu ciut lepiej się tego słucha. Gdyby w tym numerze uchowała się aranżacja z poprzedniej płyty to pewnie całość wylądowałaby w koszu na przeciętne do bólu kawałki bez aspiracji.
Potem jest utwór z brzydkim słowem w tytule i brzydkim moim słowem jak tego słuchałem,
Old Money gdzie dzieją się niezłe rzeczy, więc nie będę wieszał psów bo urok jakiś tam jest i na koniec nieco lżejszy utwór o Innej Kobiecie - może się podobać lżejszy klimat i śliczna momentami gitara. Taki prawie Paryż i bajki Disneya.
Czy ktoś kto lubi jej poprzednią płytę powinien sięgnąć po tą? Tak, jeśli nie oczekuje szybkich popów prosto do radia. Jakiś cwany smyk może spytać "a co jeśli nie znam/nie lubię Born to Die?" - tacy ludzie tym bardziej powinni obadać Ultraviolance, bo to całkiem ciekawa płyta, z niezłymi naleciałościami shoegaze'u znanymi z wyczynów Cocteau Twins. Serio, momentami Lana brzmi jak Elizabeth Fraser. Z czystej ciekawości warto sprawdzić.
Dla mnie ta płyta jest właściwym krokiem naprzód. Oby tylko zdobyła właściwą popularność, bo muzycznie jest o klasę wyżej od Born to Die. Trzymam kciuki.
Zalety: - klimat shoegaze'u;
- większa rola gitary (i żywych instrumentów w ogóle);
- świetnie się słucha pierwszych 6 numerów;
- rozwój
- momentami dużo się dzieje w tle;
- dla niektórych - głos Lany
Wady: - teksty;
- druga połówka to już nie to;
- dla niektórych - głos Lany