Słucham sobie ostatnio (tj, od wczoraj) rzeczy z tego roku. I jak na razie bida. Ogarnąłem bizonowe Rival Sons, Maniców, Marsdena (gitarmana lepszej wersji Whitesnake) i teraz przypominam sobie Uriah Heep. I z tych rzeczy tylko RS to naprawdę udana rzecz. MSP ssą, że aż nie idzie słuchać pod koniec, Marsden zaczyna z grubej rury, ale poziom opada i opada, żeby na zakończenie zaryć od dno nudy a Uriah Heep to raczej radosne, ale pozbawione iskry granie. Wcześniej ogarnąłem Foo Fighters (ok rzecz), Agusę (chyba mi się podobała, ale muszę sobie przypomnieć), Lanę del Rey (jak na razie mój album roku lol) i panią Ellis-Bextor (dobra kobiałka na poziomie). O, wygląda że już znam 8 rzeczy - chyba uda mi się dociągnąć do jakiejś konkretniejszej liczby albumów, która pozwoli stworzyć jakąś kulawą namiastkę zestawiania rocznego
A, i jeszcze przecież Pink Floyd słuchałem. Chyba. Czyli już 9.