Zacząłem ich słuchać jeszcze w ostatniej klasie gimnazjum, ale jeszcze wtedy nie robili na mnie aż tak ogromnego wrażenia jak dzisiaj, gdy są u mnie chyba w TOP5 a może nawet w TOP3 najważniejszych zespołów! W końcu zacząłem się nimi jarać no bo to jednak lata 60-te gdzie u większości zespołów podobały mi się te charakterystyczne aranżacje i archaiczna produkcja.
Moimi ulubionymi płytami są "Sierżant Pieprz" i "Abbey Road" - nowatorskie jak na tamte czasy podejście do grania, niemal ocierające się o rock progresywny! W ogóle cały ten późniejszy ich okres(w sensie po 1966 roku) jest dla mnie bardziej przystępny, bo zaczęli wreszcie eksperymentować i próbowali docierać do różnych fanów, a wcześniej to byli tylko typowym jak na tamte czasy boysbandem. Ale nie znaczy to że nie lubię ich wcześniejszego okresu z prostymi piosneczkami o miłości typowymi dla ówczesnych prywatek, bo jednak złapie mnie czasem faza na coś prostszego w odbiorze - no na imprezę to takie utwory są akurat.
A jeśli chodzi o moje ulubione utwory to chyba(w kolejności randomowej): "Something", "Sun King", "The Long And Winding Road", "Let It Be", "Goodnight"(mało znana ale naprawdę urocza miniaturka!), "Across The Universe", "Nowhere Man", "Michelle", "Hello, Goodbye", "Strawberry Fields Forever", "Benefit Of Mr Kite", "Sierżant Pieprz", "Fixing A Hole", "Because", "I Wan't You(She's So Heavy)", "Good Morning, Good Morning", "A Day In The Life", "With A Little Help From My Friends", "Lucy In The Sky Of Diamond", "Yellow Submarine", "I Wanna Hold Your Hand", "Please, Please Me", "She Loves You", końcowy medley z Abbey Road... trochę chyba jeszcze tego jest, ale ja już chyba nie dam rady przypomnieć sobie nic więcej.
A i jestem megakurwaprzeszczęśliwy, że udało mi się zaliczyć koncert McCartney'a na Basenie Narodowym! To było chyba wydarzenie życia... nie wiem, czy jeszcze będzie mi dane tego doświadczyć... ja w zasadzie do tej pory nie mogę uwierzyć, że ten koncert się u nas odbył, bo pamiętam jak jeszcze rok temu o tej samej porze narzekałem dlaczego znowu po raz "n"-ty zrobili koncert Madonny na Narodowym, a McCartney'em to się nikt nie interesuje(i on sam nami też nie)... Tak czy siak to już się stało i jestem niezmiernie szczęśliwy, że będę miał co opowiadać wnukom, że będę mógł się chwalić przyszłym pokoleniom, że miałem zaszczyt oglądać na żywo taką legendę... nawet nie legendę, a ikonę, i nawet nie muzyki a chyba całej ludzkości! xD Ech, no dobra, chyba poniosło mnie trochę.
Zaś najbardziej na tym koncercie mi się spodobało, że Paul odegrał niegrany nigdy wcześniej na żywo "Benefit Of Mr Kite" na który w okresie tego koncertu miałem największą fazę - no jakby mi Paul czytał w myślach normalnie! xD