Dobra, jest temat o Genesis, to wklejam tu recenzję koncertu Gabriela z Łodzi.
Bilet na koncert Petera Gabriela nabyłem w zasadzie zaraz po ogłoszeniu informacji o koncercie. Nie zastanawiałem się ani chwili mimo, że nie odliczałem jakoś specjalnie dni do tego występu, ani specjalnie nie widziałem czego się można spodziewać po Jego występach live. W każdym razie w końcu nadszedł poniedziałek 12 maja i o 14:30 wyruszyłem autokarem z Wyjazdowni do Łodzi. Tym razem podróż, w porównaniu choćby do wyjazdu na Black Sabbath upłynęła bez żadnych ekscesów (jako jedyny w autokarze nie miałem towarzysza/ki, do czego w sumie od 2 lat już przywykłem
, więc siedziałem sam. Pod Atlas Areną ustawiły się spore kolejki, a praktycznie 10 min. Po wyjściu z autokaru zaczęło padać i skończyło akurat jak już wchodziłem dość przemoknięty do środka-standard. Miałem miejsce na płycie w strefie 2giej, skad widok był średni, ale początkowo wydawało się, że będzie całkiem niezła widoczność. Średnia wieku 40 plus wśród widowni. 2 h oczekiwania jakoś całkiem szybko zleciały-wyłączyłem się z tłumu i pozwoliłem błądzić myślom tu i tam. W końcu ok. 20:10 na scenę wyszedł Mistrz Gabriel odziany na czarno i całkiem zgrabną polszczyzną zapowiedział,że teraz oto wystąpią 2 utalentowane wokalistki ze Szwecji, które są w jego zespole i zagrają kilka swych utworów. Niestety w tym momencie 2 gości i 2 babsztyle bezczelnie podstawiło sobie pod nogi 10cm styropian, który jakimś cudem wnieśli na halę i zasłonili całkowicie widok. Dopiero okrzyki ludzi wokół "wypierdalać z tego styropianu do sedesie z bakelitu, bo spłyń z lodami" sprawiły, że po jakichś 10 min. Faceci zeszli z tego styropianu i coś tam było widać. Na scenę wkroczyły Jennie Abrahamson i Linnea Olsson. Nigdy wcześniej o nich nie słyszałem, ale w zasadzie od 1szego dźwięku mnie zauroczyły i tak pozostało już do końca ich króciutkiego występu jak i już później, gdy towarzyszyły Gabrielowi na scenie podczas koncertu. Wokal Abrahamson mnie zaczarował-fakt jest w niej coś z Kate Bush, ale nie udaje Kate, tylko jest sobą co udowodniła w dalszej części koncertu, ale o tym później. Panie zeszły i pozostało już tylko czekać na Mistrza. A i w końcu od czasów BS i The Croimson ProjeKCT byłem na koncercie na którym było słychać wokal.
Dokładnie o 20:40 wyszedł sam na scenę, przywitał się po polsku, po czym powiedział również po polsku, że nie będzie dalej kaleczył polskiego i poprosił o tłumaczenie
. Na telebimie pojawiło się tłumaczenie opisu występu, Peter powiedział,że koncert będzie się składał z 3 części.
I część rozpoczęła się przy zapalonych wszystkich światłach na sali, co miało dać wrażenie, że uczestniczymy w próbie zespołu. Zaczął sam na pianinie, po chwili na scenę wkroczył sam we własnej osobie Tony Levin! Nie spodziewałem się Go, nie sprawdzałem obsady zespołu,ale sądziłem, że będą jacyś tam współpracownicy Gabriela, a nie oryginalny skład nagrywający So
. W ogóle w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że będę miał jeszcze szansę zobaczyć Levina na żywo, a tu widziałem go 2 raz w ciągu 2 miesięcy (poprzednio The Crimson ProjeKCT). Panowie wykonali OBUT (nie, nie przypadło mi to do gustu
). Potem weszła reszta zespołu w tym Manu Katche! i zagrali Come Talk To Me i Shock The Monkey w wersjach akustycznych i mimo, że wyszło to zgrabnie, to jakoś do końca mnie nie przekonało. Nie podobały mi się też te zapalone górne światła. Na tym zakończyła się część I.
Część II otworzyło Family Snapshot i w końcu zgasły światła. Przyznam otwarcie w dalszym ciągu nie czułem, żeby to był wielki występ i zaczynałem się powoli denerwować, że zmarnowałem dość pokaźną, dla mnie sumę, wydaną na ten koncert:P. No ale następne w kolejce było Digging In The Dirt i w końcu to było to! Ciarki przeszły po plecach, bas i reszta zabrzmiały rewelacyjnie, Peter także i można było zaczynać koncert. Następne w kolejce Secret World sprawiło, że już na dobre się wkręciłem, a solo na gitarze zmiotło. The Family and The Fishing Net nie należy do moich ulubieńców w wersji studyjnej i na żywo też nie powaliło. W każdym razie Jennie i Linnea sprawdzały się idealnie jako chórek wiewiórek. No Self Control było genialne jak zawsze-lubię ten kawałek od zawsze i na koncercie sprawdził się świetnie. Solsbury Hill ucieszyło widownię, która w sporej mierze wg mnie znała tylko 3 hity na krzyż :/. Po mnie spłynął ten utwór i nie zrobił większego wrażenia, bo lubię go, ale nic więcej. Za to następne Why Don't You Show Yourself wypadło przepięknie i miało w sobie intymna atmosferę koncertu dla 100 osób, ciarki były, piękne wokale Petera i wokalistek. I to był koniec części II.
Dało się wyczuć podniecenie na sali, oto miało nastąpić klucz programu, część III, a więc wykonanie w całości So. Scęnę zalały czerwone światła i wybrzmiały 1sze dźwięki Red Rain
- CIARY były od razu i wg mnie wykonane świetnie, do tego publika w końcu się ożywiła i zrobiło się naprawdę interesująco. Potem Sledgehammer, który wypadł bardzo dobrze, ale jednak czegoś mi w nim zabrakło. I czarodziej basu Tony Levin zaczął Don't Give Up,ależ ten utwór ma w sobie potęgę! Najbardziej obawiałem się kto zastąpi Kate Bush i jak to wyjdzie. Moje obawy okazały się niepotrzebne, bo Jennie Abrahamson mnie rozwaliła, nic dziwnego, że niektórzy określają ją jako młodą Kate Bush. Dziewczyna nie udawała Kate, dodała coś swojego do tej części, ale wypadło to wg mnie rewelacyjnie! Nie da się ukryć, że zakochałem się w nije od 1szego usłyszenia i wejrzenia
. Na telebimach pokazywała się raz ona, a raz Peter, który idealnie radził sobie z wokalami, do tego wspaniała gra Levina i reszty i nie da się ukryć, że uroniłem łzę
, a ciarki były niewyobrażalne. Niestety tłum zaczął klaskać w momencie, gdy Tony Levin zaczyna swoje basowe solo pod koniec utworu i zepsuli odbiór :/, ale nieważne, potem jeszcze końcówka ze wspólnie odśpiewanym Don't Gie Up przez publikę i koniec tego utworu. Sala eksplodowała brawami. Pozytywnie zaskoczył mnie That Voice Again, który na płycie zawsze mi ginął między DGU, a MS, a tutaj głównie za sprawą Levina i Katche zabrzmiał intrygująco. Mercy Street za to było CZYSTĄ MAGIĄ i na czas tego utworu odpłynąłem w ogóle stąd i było mi niesamowicie przyjemnie. Gra muzyków zahipnotyzowała mnie totalnie, do tego obrazy na telebimach z leżącym Gabrielem, nie wiem, czy on faktycznie leżał, bo akurat tego nie dojrzałem na scenie. Klawisze i bas zrobiły różnicę, chciałem żeby ten utwór i wytworzony przez niego klimat się nie kończył. Gdy niestety się skończył zdałem sobie sprawę, że jestem znów na koncercie i chwilę trwało zanim sobie to do końca uświadomiłem :p. Coś niesamowitego i wartego każdej kasy. Big Time wkraczający po Mercy Street trochę nie pasował klimatem, ale wypadł nad wyraz dobrze, i znów popis wokalistek. We Do What We're Told miao bardzo intrygujące intro w postaci gitary, basu i perkusji z ciemno czerwono-zielonymi światłami wprowadziło trochę mrocznego klimatu, natomiast reszta utworu jakoś nie porwała. genialne za to wypadło This Is The Picture (Excellent Birds) z hipnotycznymi śpiewami Petera i 2 pań wokalistek uganiających się za sobą wokół sceny-złapałem kapitalna wkrętę, a bas znów czynił cuda. I zaczęło In Your Eyes trwające dużo dłużej niż w wersji studyjnej. Rozbawił mnie krótki dialog między Gabrielem i Levinem, gdy raz jeden, a raz drugi powtarzał do mikrofonu "In Your Eyes"
. Dali z siebie wszystko na zakończenie So, i jednocześnie części podstawowej koncertu. Podziękowali, 3 krotnie się ukłonili i zeszli ze sceny.
Wiadomo było jednak,że to nie koniec. Po krótkiej chwili na scenie pojawili się Peter i Tony i wykonali oszczędną, ale piękną wersję Here Comes The Flood. Następnie pojawiła się reszta zespołu i zaczęło się genialne i ożywcze The Tower That Ate People, które sądząc po reakcji publiki nie było dla nich specjalnie znane, a ja nie ukrywam, że czekałem na ten utwór i wypadł kapitalnie, sekcja rytmiczna rozerwało kosmos, a z góry spłynął spodek, który zamienił się w białą wieżę. Rewelacyjne wykonanie wg mnie i była moc. Po zakończeniu wiedziałem,że teraz może być już tylko jedno dzieło pomnikowe, a więc Biko. Peter oczywiście opowiedział i Stephenie Bantu Biko i zadedykował utwór jemu, jak i wszystkim młodym ludziom, którzy obecnie w różnych zakątkach świata starają się walczyć o prawdę i wolność rejestrując wszelkie naruszenia praw człowieka rejestrując możliwymi środkami, jak np. aparatami w komórkach, czy kamerami w nich łamanie praw człowieka i umieszczają to w necie i dają świadectwo o tym, co się naprawdę dzieje. Scena zalała się pomarańczowym światłem i wybrzmiały 1sze dźwięki Biko. Jezu jakie to było wspaniałe, jakie ciarki, jakie emocje od radości po wzruszenie i te bębny tam miażdżą. Niestety publika wg mnie coś słabo śpiewała wiadomy fragment na końcu, ale to był jeden tych momentów, które będę pamiętał do końca życia-czapki z głów. Na końcu pojawiło się zdjęcie Biko i ciarki mnie ogarnęły jeszcze raz, ostatni raz tego wieczoru, bo to był koniec. Zapaliły się światła, a ja zdałem sobie sprawę, że mam wypieki na twarzy <lol>.
Podsumowując, w I i II części zamieniłbym kilka utworów, na choćby moje ukochane The Rhytm Of The Heat, czy Growing Up, Darkness, Sky Blue, Signal To Noise, czy Kiss The Frog, ale część III i bisy to było mistrzostwo świata. Cicha bohaterka wieczoru to wg mnie Jennie Abrahamson
. Peter Gabriel w świetnej formie wokalnej, Tony Levin czarował na basie, Manu Katche na perkusji, reszta zespołu również bez zarzutu. Zdecydowanie najlepszy koncert na jakim byłem od czasu BS. Nie mam porównania do jakiegoś innego Jego koncertu, bo nigdy Go na żywo nie widziałem, ale Peter wielkim artystą jest i mam nadzieję, że może jeszcze kiedyś zobaczę Go na żywo, chociaż wątpię, aby była okazja do zobaczenia tego składu muzyków z wczoraj. Nie spodziewałem się, że ten koncert zrobi na mnie tak pozytywne wrażenie. Dawno żaden wystep nie wywołał u mnie takiej fali emocji wszelakich. Czapki z głów.