przez whoatemydinner » 28 gru 2013, o 22:52
Dobra, to ja się podzielę top17 płyt, które wyszły w tym roku i które poznałem:
01. Public Service Broadcasting - Inform / Educate / Entertain
Przehajpowałem? Może. Stary pomysł? Jak świat. Ale z drugiej strony... Ile to ma energii, jak wiele pomysłów, jak sprawnie wykonane jest to. I to dopiero debiut. Chyba właśnie ta nadzieja, że panowie (a właściwie chyba nawet jeden pan) się zdążą jeszcze rozwinąć sprawia, że aż tak bardzo cenię ten album. Choć z drugiej strony - pomimo tego, że jest to muzyka zachaczająca o schematy, brzmi świeżo. Może to to całkiem frywolne połączenie indie rocka, krautrocka, elektroniki i czegoś tam jeszcze. To jest album, który IMO całkiem sprawnie przełamuje granice gatunkowe - każdy utwór jest w swoim własnym, odrębnym stylu, ale dzięki użyciu sampli z lat 50. wszystko jest zespolone w świetną, spójną całość. Któż by się spodziewał, że da się zrobić coś brzmiącego nowatorsko pomimo brania całymi garściami z istniejących już wzorców?
Obiad Poleca (TM): Spitfire, Signal 30, ROYGBIV, Late Night Final, Night Mail
02. Daft Punk - Random Access Memories
Z każdym odsłuchem dzieją się dwie rzeczy: prawie każdy kawałek zyskuje w moich uszach, a także stwierdzam, że klimat disco i generalnie muzyki tanecznej końca lat 70. idealnie pasuje do tego, co Daft Punk chce robić. Połączenie vintage'owych syntezatorów z funkową gitarą, charyzmatycznych wokalistów z sympatycznym vocoderem, bombastycznych utworów oraz bardziej stonowanych instrumentali - wszystko to zapewnia świetną zabawę i przemiłe przeżycie przez te 60 minut, nawet nie wiem, czy nie przyjemniejsze niż na klasycznych Daft Punkach. A to przecież o ten luz chodzi w tej muzyce.
Obiad Poleca (TM): Get Lucky, Fragments of Time, Georgio by Moroder, Motherboard
03. Manic Street Preachers - Rewind the Film
Bardzo sympatyczna akustyczna wycieczka MSP. Jeśli ktoś chce tutaj szukać tradycyjnego kaznodziejskiego ognia, to niestety będzie to robił na próżno raczej, ale jako przedłużenie motywu takich kawałków jak Small Black Flowers, This Joke Sport Severed, czy druga połowa This Is My Truth - sprawdza się wyśmienicie i wciąż słychać, że to ten zespół, nawet, gdy biesiada pojawia się skrajna lub zaczynają przynudzać. Szkoda, że nie odniósł sukcesu komercyjnego - teraz za dwa/trzy lata zespół będzie to wymieniał jako najsłabszy obok Lifeblood album. Niezasłużenie moim zdaniem. Z nadzieją spoglądam w stronę Futurology, że będzie równie nietypowa, ale również właśnie ostrzejsza.
Obiad Poleca (TM): 30-Year War, (I Miss The) Tokyo Skyline, This Sullen Welsh Heart, Rewind the Film
04. Nick Cave and the Bad Seeds - Push the Sky Away
05. The National - Trouble Will Find Me
06. David Bowie - The Next Day
07. Boards of Canada - Tommorow's Harvest
08. Riverside - Shrine of New Generation Slaves
09. Foxygen - We Are the 21st Century Ambassadors of Peace and Magic
10. Vampire Weekend - Modern Vampires of the City
jakieś tam opisy do tych miejsc 4-10 skrobnę wkrótce
=====
11. Autechre - Exai
Chora rzecz. Autechre znałem raczej z IDMowych przyjemnych elektronik z jakimś tam wpływem ambientowego techno, a tutaj to jakieś glitche się dzieją. Nigdy nie byłem fanem takiej przesadnie eksperymentującej z tym, co jeszcze muzycznie przyjemne dla ucha a co nie muzyki. Stąd moja niechęć do Enjoy Your Rabbit Sufjana Stevensa, i stąd też moja awersja do tego dziwnie brzmiącego wydawnictwa. Ale tu to jest wykonane bardzo profesjonalnie (no kto jak kto, ale Autechre się zna na fachu) i trudno temu nie odmówić uroku. Niestety, ale w jednej czwartej drogi od Autechre z początku lat 90. do Merzbowa, ja wysiadam - za INTELIGENTNE i eksperymentalne to dla mnie jest.
12. C418 - Minecraft Volume Beta
Soundtrack do ulubionej gry gimbazy (wg. niezależnych badań instytutu internetów), część II. I tak jak na pierwszej części, mamy tu do czynienia z przyjemnym połączeniem ambientu, IDMu i muzyki użytkowej. Jednak w przeciwieństwie do części pierwszej, mamy tu ok. 3 razy (!) więcej materiału, tj. ponad 3 godziny. Niestety przez to mamy po prostu przesycenie tą muzyką i płyta się nudzi straszliwie. Dodatkowo - C418 chyba jednak nie jest w stanie wyprodukować aż tyle naprawdę wysokiej jakości atmosferycznych, wciągających melodii i progresji akordów, żeby nawet tą uwagę przykuć po raz kolejny na choćby kolejną godzinę. Przyjemny album jednakże.
13. Savages - Silence Yourself
Gdy tego słuchałem, to miałem wrażenie, że parytety już się nawet do przemysłu muzycznego dostały. Bo jasne, jest to całkiem niezły album, ale mało odkrywczy i jedyną rzeczą, którą może ewentualnie zachwycić jest ta niezaprzeczalna energia, z jaką repertuar jest zagrany. Dlaczego więc ludzie tak to lubią? Nie wiem - nostalgia za tego typem muzyki, a może... może to, że to grupa z samych pań, więc autmatyczne dodatkowe punkty? Nie wiem, staram się to sobie w swoim seksistowskim umyśle wytłumaczyć, bo poza She Will jakoś trudno było mi znaleźć tu cokolwiek naprawdę świetnego.
14. Kanye West - Yeezus
Jedyny rapowany album, który w tym roku przesłuchałem w całości, choć sporo pojedynczych rzeczy słyszałem z tego gatunku (Run the Jewels trzeba obowiązkowo przesłuchać jak tylko na Spotify będzie). I wrażenia? Kanye zjadł swój własny ogon. Jak teraz prowokuje to głównie tylko tekstowo, a nie jednakowoż przez zestawienia gatunków i sampli, jak to miało miejsce na MBDTF. Całość jest właściwie całkiem elektroniczna i choć naprawdę dobrze wyprodukowana (oczywiście propsy dla pana Westa), to nie zachwyca nic a nic. Szkoda, można było się spodziewać więcej.
15. Deafheaven - Sunbather
Dawno już nie słyszałem tak zagubionego albumu. Z jednej strony bardzo próbują panowie zagrać muzykę atmosferyczną, z bardzo słyszalnymi inspiracjami post-rockiem i shoegazem, a z drugiej pokazać metalowy pazur. Sorry, ale dla mnie te rzeczy się nie łączą. Atmosferyczne fragmenty nie są w stanie się rozwinąć, bo zaraz wchodzi perkusja grająca 3000bpm i groźne wokalizy, co tworzy wrażenie... no śmieszności, ponad wszystko. Jeśli chodzi o przehajpione płyty, to ta dla mnie wygrała w tym roku zdecydowanie, absolutnie nie zrozumiałem, co się ludziom w niej tak podobało. Choć z drugiej strony może też to, że black metalu w ogóle nie słucham, a post-rocka od święta, sprawia, że tak podchodzę do tego wydawnictwa?
16. Mike Oldfield and York - Tubular Beats
No takie tam remiksy. Czasem lepiej, czasem pożal się Boże. Jednak nowy utwór się nawet broni, choć przesłuchałem go chyba ze dwa razy w życiu, hehe, a remiksy Ommadawn i Far Above the Clouds pokazują, że nowoczesne interpretacje podchodzące pod współczesną elektronikę rzeczy, które tworzyły raczkujący gatunek New Age, to niezły pomysł. A imprezowa wersja Guilty to prawdziwy guilty pleasure. Wtedy podbijało kluby, to i dziś powinno, o. O remiksach wokalnych kawałków im mniej się powie tym lepiej.
17. Anamanaguchi - Endless Fantasy
Powiem krótko: spodziewałem się dynamicznego crossoveru chiptune i indie rocka, dostałem kwadratowy album synthpopowy z jakimiś tam wpływami muzyki z gier z pegasusa. A najgorsze jest to, że się jeszcze trochę na ten album nakręciłem jak idiota. Taki smutek. :<
Jeszcze apropos Boards of Canada, bo to ciekawe: to jest... na swój sposób przejmujące i emocjonalne. Na tyle, na ile muzyka dość ostro zahaczająca o ambient może spełniać te dwa przymiotniki. Generalnie to mamy tutaj chyba jakieś post-apokaliptyczne pustkowie, albo przynajmniej jakąś świątynię samotności, która tapla się w swojej pustce i odosobnieniu, delektuje się powoli upływającym czasem, który może właściwie już się zatrzymał. I to jest super, bo jednak tego typu płyty powinny się decydować na koncept atmosferyczny. Z drugiej strony jednak... jak zwykle pojawia się pytanie na ile i czy w ogóle taka muzyka może naprawdę przykuć naszą uwagę przez cały czas. Wiele razy uświadamiałem sobie, że myślałem o czymś, czy coś czytałem, zamiast zwracać uwagę na muzykę, która, choć niesamowicie ładna i atmosferyczna... no chyba jednak trochę nudzi jeśli słuchamy jej że tak powiem "aktywnie".
// //