Druga koncertówka Queen, tak samo jak pierwsza, nie jest zapisem całego koncertu, tylko zlepkiem nagrań z całej trasy (tym razem Magic Tour 1986). Teraz już nie składano poszczególnych piosenek z fragmentów z różnych występów, ale brano całe piosenki z różnych występów, z czego aż 11 na 15 z tego samego - z Knebworth (inne są z koncertów, które znamy z innych oficjalnych wydawnictw...). Niby dobrze, zwłaszcza że ostatni koncert Queen był jednym z bardziej udanych na trasie Magic. Niestety, "składankowość" płyty słychać własnie dużo bardziej niż na "Live Killers", bo piosenki poskracano. Czasem wycięto zwrotkę, czasem z pół utworu... Zdaje się, że chciano jak najwięcej wrzucić na 1 płytę winylowa, ale już broń Boże nie na dwie.
A ponieważ na CD mieści się więcej niż na winylu, to na wydaniu kompaktowym aż 3 piosenki rozszerzono do pełnej długości. Szaleństwo!
Z tym wycinaniem fragmentów to dodam jeszcze, że zrobiono je niezbyt profesjonalnie. Jest początek "Seven Seas of Rhye", pierwsza zwrotka, a potem nagle utwór powoli cichnie. Nie brzmi to absolutnie naturalnie.
Inna rzecz, że ja w tym utworze lubię tylko to, co tu zostawiono.
Jeszcze bardziej nieudolnie pozbyto się części "Bohemian Rhapsody", która leciała z taśmy.
Co by jednak nie mówić o pomyśle na płytę, materiał jest bardzo dobry. Cały zespół jest w formie, kawałki są grane szybko, z energią. Czuć klimat koncertu. Zaczynanie koncertu od "One Vision" (z włączonym motywem ze "Star Fleet" pod koniec utworu) zawsze bardzo mi się podobało. Przekrzykiwanki z publicznością tym razem Freddie brawurowo włączył w "Another One Bites the Dust" - nie rozrywając kompozycji utworu!
Podsumowując: 49 min i 22 s (bardzo mało jak na koncertówkę, no ale wiadomo dlaczego
). Łącznie 15 utworów, z czego wszystkie poza "Bohemian Rhapsody" i "We Are the Champions" (Freddie standardowo w obu strasznie się wydziera) podobają mi się w tych wersjach, które tu są. Wolę wersje z albumów studyjnych, bo już tak mam
, ale fajnie, że te wersje na żywo też istnieją. Takie urozmaicenie. Wycinanki bardziej mnie śmieszą niż przeszkadzają.
Lubię tan album.
PS. ciekawi mnie, czy początkowo nie planowano wydawać koncertu Wembley, skoro tu zamieszczono też jeden utwór z tamtego występu.
Zdaje mi się to całkiem możliwe, skoro na "Live at the Wembley Stadium" trzeba było czekać potem aż 6 lat.