przez mumin_king » 16 paź 2014, o 16:22
Office obejrzane do końca, mam już nawet brytyjską wersję do oglądania, tylko jakoś mi żal rozstawać się z amerykańską jeszcze. Oczywiście przestrzegam przed spoilerami.
Serial mnie urzekł, jak dawno nie urzekł mnie żaden serial. Chyba podobne odczucia miałem tylko po obejrzeniu Scrubsów, tyle że to było już 6 lat temu... Office ma wszystko to co mieli Scrubsi, barwne postacie drugoplanowe, wybitne pierwszoplanowe, świetną interakcję między postaciami i wielki absurd jaki się z obu seriali wylewa. Oczywiście podane nam to jest w zupełnie inny sposób, ale komu to przeszkadza? Mało tego uważam, że największa sól serialu to chwile zaraz po wypowiedzeniu jakiejś żenującej kwestii. Przejazd na jednego z pracowników i ich miny. Fenomenalne podsumowania.
Zacznę od oczywistości, Steva Carella nie lubiłem. Kojarzył mi się z głupimi komediami amerykańskimi, w których wysiłku do rozśmieszenia widza jest minimum. Na zawsze mógł zostać dla mnie kolesiem z Bruce'a Wszechmogącego, którego najśmieszniejszy moment to przymusowe parodiowania Carrey'a. Jednak na szczęście Bóg, w całej swej mądrości, dał nam amerykańską wersję Office. Jestem zaskoczony jak dobry to jest aktor, który wykreował postać nie tylko po głupkowatej mimice i tym typowym, choćby dla wspomnianego już Carrey'a, overactingu. Moment kiedy Michael Scott odchodzi to jeden ze smutniejszych momentów całej mojej historii z serialami komediowymi. Do tej pory wzruszyłem się na nich dwa razy, przy finale Scrubs (oczywiście tego z 8 sezonu) oraz przy Friendsach (również na finał), odejście Michaela sprawiło to po raz trzeci.
Przejdę teraz może od razu do podsumowania ostatniego sezonu. Spięto nim serial w doskonałą klamrę. Pokazano, ze nie bez powodu ich nagrywali, doprowadzono do tego, ze faktycznie pracownicy traktowali się jak wielką rodzinę. Przykładem relacja Jim-Dwight, obydwaj przecież od pierwszego odcinka walczyli ze sobą po to by stać się najlepszymi kumplami. Zresztą usadowienie Dwighta na fotelu managera to idealny koniec dla tego serialu.
Świetnie poradzono sobie z Andym, który od momentu swojego szkolenia pewności siebie tylko znikł i był absolutnie nie do zniesienia, jakby powracając do tego co na początku prezentował. Oczywiście na koniec musiało być jeszcze ckliwo, więc nie do końca się stał takim.
Dwight-Angela, również nieźle. Po niepotrzebnej historii z gejem-senatorem, którą tyle wałkowali, ale z której nic nie wynikło, wyciągnięto to na prosto.
Creed, Stanley, Darryl - oni wszyscy skończyli tak jak powinni, spoko.
Oddział księgowych dostał większe pole do popisu w tym sezonie, całkiem nieźle pokazało się to, że jednak liczyli na siebie. Nawet zwolnienie Kevina, mimo że epizodyczne, bardziej to scalił.
Zresztą sam udział w finale Michaela Scotta jest posunięciem perfekcyjnym. Pojawia się tyle i powinien, mówi tyle ile powinien (choć suma sumarum to nie do końca w jego stylu) i dowiadujemy się, że jest szczęśliwy.
Dwa wątki mi się natomiast nie podobały.
Erin, znaczy to niezła postać w sumie, taka jeszcze bardziej zakręcona Elliot ze Scrubów. Jednak po rybo dwudyszna wciskać ten wątek z odnalezionymi rodzicami? Nawet zapomniałem że ona była w domu dziecka.
No i niestety na koniec Pam i Jim. To był świetna para, z całego tego serialowego burdelu jak Ted i Robin czy Ross i Rachel wręcz idealna. Widać od samego początku, że do siebie pasują, nic poza tym. Wiecznie się wspierają, takie mają być idealne pary. Więc po ki grom ten ich kryzys w tym ostatnim sezonie? Tym bardziej, że opierający się na niezbyt wyszukanym problemie. I jeszcze ten koleś z ekipy, który smoli cholewkę do Pam, ale wszyscy wiemy, że nic z tego. Po co wprowadzać takiego gofra?
No, ale to tyle, bo wszystko dobrze się kończy. Dunder Mifflin dobrze prosperuje pod rządami Dwighta, który w końcu jest z Angelą, z którą ma syna, Jim i Pam będą mieli nowe życie w FIladeldii, Stanley wyprowadza się na Floryde, Andy ma robotę w swoim campusie, Oscar kandyduje na senatora. Nawet Ryan i Kelly, choć pojawiają się na moment, również kończą pozytywnie (choć w ich stylu).
Ten serial jest serialem świetnym, którego ogląda się nie z przymusu, którego zakończenie mnie w pełni satysfakcjonuje. Pierwsze trzy sezony to jazda bez trzymanki, potem dryfowanie na sprawdzonym pomyśle i tylko 8 sezon jest kompletnie bez sensu (choć ma swoje momenty) biorąc pod uwagę sezon 9.
Polecam każdemu, no bo jest co.
wg Matteya - bardzo sprytne ALTER EGO.
Zwycięzca Queenwizji - grudzień 2012