Hurra, w końcu mam dychę!
1. Brunet wieczorową porąGenialna komedia Barei, w której absurd wynika już nie tylko z obserwacji życia w PRL. Udało się też świetnie sparodiować filmy kryminalne, a zwłaszcza sposób rozumowania genialnych filmowych detektywów w stylu Sherlocka Holmesa. Znalazły się tu typowe dla Barei skecze luźno powiązane z fabułą, ale i sama fabuła nie jest tylko pretekstem do nich. Są też pościgi z dobrymi scenami kaskaderskimi.
2. 12 prac AsteriksaPostawiłbym na pierwszym miejscu ex aequo z "Brunetem...", ale nie można. Po raz ostatni film z tej serii współreżyserowali sami René Goscinny i Albert Uderzo. Czuć ich rękę. Choć film składa się z 12 luźno powiązanych epizodów, to każdy z nich jest majstersztykiem groteskowego humoru, zaś słynne poszukiwanie zaświadczenia A38 w Domu, który Czyni Szalonym to tylko wisienka na torcie (kurczę, nie przychodzi mi do głowy mocniejsza i trafniejsza krytyka biurokracji w filmie, choć to niby tylko film dla dzieci). To był ostatni film animowany z cyklu o Asteriksie, który obejrzałem. Potem przez długi czas w ogóle już nie miałem ochoty oglądać kreskówek, bo wiedziałem, że tak dobrej rzeczy już nie poznam. A zupełnie niedawno obejrzałem "12 prac Asteriksa" po raz drugi, po pewnie 15 latach i, rany, wciąż mnie zachwyca ten film.
3. BliznaKrzysztof Kieślowski uznał ten film za swój najmniej udany, za to docenili go krytycy. Mi też się bardzo podoba. Pełna symbolicznych scen opowieść o człowieku, który został postawiony na kierowniczym stanowisku w skrajnie źle funkcjonującej instytucji. Ma pomysł, jak naprawić jej działanie, ale ponosi klęskę na każdym możliwym polu, bo podwładni kładą mu kłody pod nogi. Dobry temat dobrze ujęty.
4. Człowiek z marmuruChyba mój ulubiony film Andrzeja Wajdy. Wiadomo, klasyk, najmocniejsza (ale wcale nieprzesadzona) krytyka czasów stalinowskich, która ujrzała światło dzienne w dekadzie Gierka, ale jednak nie tylko. To jest także opowieść o złamanym życiu porządnego człowieka, któremu przyszło żyć w bardzo niesprzyjających okolicznościach.
5. Skrzydełko czy nóżkaLouis de Funès po zawale wrócił jeszcze do grania w filmach. Wystąpił już w niewielu (w sześciu) i nie szalał tak bardzo po planie. Mi jednak ten ostatni etap w jego karierze najbardziej pasuje. De Funès dopiero tu pokazał w pełni kunszt aktorski, a nie tylko, jak dotąd, gumową twarz i odgrywanie wkurzenia. W "Skrzydełku czy nóżce" wcielił się chyba w najbardziej nietypową postać - spokojnego poczciwca, który jest specjalistą od gastronomii, marzy o tym, żeby jego syn przejął po nim schedę i który stara się uczciwymi sposobami walczyć z rozwojem sieci fast foodów. Po raz pierwszy da się go lubić, a nawet mu współczuć.
A poza tym - cała masa świetnych gagów.
6. Motylem jestem, czyli romans 40-latkaFilm odcinający kupony od sukcesu wiadomego serialu jest już zdecydowanie mniej udany, ale to i tak klasyk.
7. Barwy ochronneTrzeba powiedzieć sobie jasno: Krzysztof Zanussi nie powiedział kompletnie nic nowego w tym filmie. Cyniczny karierowicz vs. uczciwy młodzian, obaj stale dyskutują, wykładają swoje racje, środowisko akademickie... - to wszystko już było. Nie pada też żaden odkrywczy argument. Narracja w porównaniu do poprzednich filmów tegoż reżysera wydaje się wręcz konserwatywna. W gruncie rzeczy cały urok polega tu więc na świetnym aktorstwie (zwłaszcza Zbigniewa Zapasiewicza, ale nie tylko) i pokazaniu różnych okoliczności wystawiających na próbę ugruntowane już systemy wartości. A, no i ten film jest bardziej kolorowy.
8. SiećCzyli film z kultową sceną
("I'm mad as hell and I'm not going to take it anymore!"), poza którą... no cóż, poza nią jest spoko opowieść o dążeniu do sukcesu po trupach przez media, ale jednak poziom całego filmu jest wyraźnie niższy od mad as hell speach.
9. RockyBokser-amator, który zszedł na psy, dzięki sile woli i miłości wychodzi na ludzi, a nawet osiąga wielkie sukcesy, bla, bla, bla... Naiwne to, ale wciąga.
10. Pustynia TatarówWzorcowo nudny film.
Serio. W dodatku, miałem wątpliwe szczęście wysłuchać przed jego projekcją w kinie studenckim długiego wstępu pewnego znanego profesora, znawcy tematyki, który okazał się wyjątkowo nieelokwentny. No cóż, nurt egzystencjalistyczny, czuć to w każdej sekundzie. Czuć ten bezsens rozkazu, cierpienie związane z jego wykonywaniem i poczucie obowiązku. Oglądanie jest męczące, ale takie też miało być, czyli w zasadzie film jest udany.
Jeszcze coś - bardzo dobre zakończenie.