1. Psychoza (1960) - Jezu, to dopiero jest napięcie! I o dziwo nawet łatwo jest to wszystko przyswajalne, bo wszystko na końcu jest ładnie wyjaśnione i widz nie musi się jeszcze długo po zakończeniu filmu zastanawiać co się wydarzyło naprawdę i dlaczego tak jak było w przypadku "Okna na Podwórze". Choć z drugiej strony brakowało mi trochę tego, bo już się nastawiałem, że znów będę miał okazję pobawić się w detektywa.
No i w ogóle to mamy tu chyba wzorcowy i archetypowy - jeśli można takiego słowa w tym kontekście w ogóle użyć - przykład na przypadek rozdwojenia jaźni. A cała akcja która wydarzyła się w piwnicy będzie mi się śnić do końca życia, a tym bardziej, że oglądałem ją w środku nocy i bałem się czy w ogóle po tym filmie zasnę.
W ogóle zauważyłem, że to chyba najczęściej parodiowany film w różnych serialach i kreskówkach. Ileż to ja nawiązań widziałem w Simpsonach(gdzie Hitchcock jest chyba najczęściej parodiowanym reżyserem) czy nawet w jakichś bajkach z Cartoon Network. To musi świadczyć o niezwykłej klasie i ponadczasowości tego filmu! Widzę, że na stałe wrył się w kanony popkultury. O i jeszcze bo byłbym zapomniał - MUZYKA! Jedna z najmroczniejszych i najbardziej psychopatycznych jakie w życiu słyszałem!
2. Błękitne Hawaje (1961) - No bo Elvis i moja ulubiona piosenka z jego repertuaru, czyli "Can't Help Falling In Love With You". I jeszcze te przepiękne zdjęcia Hawajów! Jak dla mnie to jeden z tych filmów ever, które mają najładniejsze zdjęcia! Poza tym przyjemny klimat, przyjemna niezobowiązująca rozrywka no i spodobała mi się jedna z tych babek co to Elvis je oprowadzał jako przewodnik po wyspie.
3. Ostrożnie, Yeti! (1960) - Taka tam zabawna polska komedyjka... przychodzi na pocztę źle zaadresowana lub źle podpisana pusta paczka z Indii i wszyscy wpadają w panikę że po mieście(to chyba była Warszawa) grasuje yeti! I wszyscy w popłochu organizują poszukiwania, każdy każdego podejrzewa i prześladuje, nawet godzinę milicyjną trza było wprowadzić... No i jeszcze były genialne pościgi samochodowe jak w amerykańskich filmach.
4. Nóż w Wodzie (1961) - Szczerze mówiąc strasznie wkurzał mnie ten dzieciak co go to małżeństwo zaprosiło na łódź, ale z drugiej strony oglądało się film w zaciekawieniu i napięciu. Choć tak naprawdę to bardziej podobała mi się ta mało znana amatorska aktorka(której nazwiska zdążyłem już oczywiście zapomnieć, jak to ja...) oraz po prostu klimat Mazur i samo pływanie łodzią... aż mi się wzięło na wspomnienia, bo sam kiedyś uwielbiałem pływać żaglówkami, nawet patent miałem robić, tylko kursu oczywiście nie ukończyłem, bo speniałem... no ale dosyć już tych moich osobistych dygresji!
Film podobał mi się bardziej ze względu na klimat niż na jego treść. A no i jeszcze za Niemczyka w sumie, bo mam duży szacun dla tego pana. A i nie do końca jest tu dla mnie jasne dlaczego towarzysz Wiesław tak się wkurwił na Polańskiego za ten film... spodziewałem się, że będzie tu jakaś antypropaganda, czy plucie na komuchów lub po prostu stawianie ich w złym świetle, a tymczasem niczego takiego nie zauważyłem, albo po prostu mam za małą wiedzę na temat tych spraw i mogłem zwyczajnie czegoś nie wyłapać. EDIT: No i oczywiście zapomniałem o tym, a to przecież główny atut tego filmu!
MUZYKA farfoclu!!!
5. Siedmiu Wspaniałych (1960) - No wreszcie jakaś odmiana dla mnie w westernach, bo idziemy na wycieczkę do Meksyku i nie ma tu monotonii kulturowej. Chociaż ja dalej czekam na western gdzie będę miał dużo scen dla tle typowego pustkowia, typowej pustyni z tymi gigantycznymi ostańcami erozyjnymi w tle, no i z kaktusami i może jakimiś czaszkami bawołów... albo w jakichś kopalniach. No ale dobra, bo znowu dygresja mi się robi. Nie mniej jednak jakaś odmiana tutaj była. A i jeszcze mogę powiedzieć o filmie tyle, że to imo chyba typowy obraz o lojalności i zdradzie, albo chociaż jeden z typowych, przynajmniej spośród tych które znam, chociaż wciąż znam ich za mało.
6. 101 Dalmatyńczyków (1961) - Jeśli pojawia się na mojej liście Disney to znaczy, że kończą się znakomitości, a zaczynają gofry. Znaczy się same Disney'e goframi jeszcze nie są, ale wyznaczają pewną granicę poniżej których dla mnie wybitnych filmów za bardzo już nie ma. Enyłej - no jeden z tych Disney'ów, których naoglądałem się najwięcej razy w dzieciństwie. Więcej chyba nie trzeba pisać.
7. Śniadanie u Tiffany'ego (1961) - Może nie jakoś specjalnie porywające, no ale jest Hepburn no i "Moon River", które docenić trzeba.
8. Z Pamiętnika Naturysty (1961) - No ten tego... można sobie było bezkarnie popatrzeć na golasów bez cienia żenującej pornografii! xD A tak serio to to był po prostu film reporterski o obozach naturystów w USA, gdzie jakaś dziennikarka dostała zlecenie by wejść pomiędzy tych wszystkich golasów, pożyć trochę razem z nimi, zobaczyć co to jest i po prostu napisać o tym reportaż jak to wygląda od środka, a tymczasem szefunio tej dziennikarki bezczelnie jej artykułem manipulował.
9. Krzyżacy (1960) - A to to tak po prostu na dopchanie listy. Plusy za Danusię i Jagienkę, ale resztę to już musiałbym se na nowo przypominać, a teraz mi się nie chce.
I to tyle. Zabrakło mi jednej pozycji do dziesiątki. Wprawdzie miałem jeszcze obejrzeć "Skłóceni z Życiem"(1961), bo to ostatni film z Marilyn Monroe, ale tak mnie rybo dwudyszna nudził, że przerwałem oglądanie w trakcie. Chociaż Marilyn wyglądała tu bardzo ładnie, no ale jak wiemy jedna jaskółka wiosny nie czyni.
Poza tym jestem zaskoczony, że jak na tak krótki okres czasu udało mi się aż tyle pozycji uzbierać, a i większości nawet nie musiałem sobie specjalnie przypominać. Chociaż wybitne filmy jak dla mnie stanowią tylko połowę tej listy. Enyłej dobrze, że poszliśmy podwójnymi rocznikami w tej dekadzie bo idąc połówkami to chyba miałbym poważną zagwozdkę.