Obejrzałem w końcu Watchmen.
Bardzo polecam. Film równie durny (w końcu superbohaterowie) co mądry. Tyle samo się zachwycałem co śmiałem. Inna sprawa, że mi wystarczy niebieski koleś latający z gołym pisiorem, żeby mnie rozbawić. Najbardziej odważna ekranizacja komiksu (którego zresztą nie czytałem), nawet bardziej niż hiperdokładne Sin City. W sedesie z bakelitu długie, wszystko się ciągnie, reżyser pieści sam siebie każdą sceną, więc jak ktoś nie lubi tych klimatów to umrze z nudów, bo efektów specjalnych też tu specjalnie nie przysrali. I bardzo dobrze. Archaiczni bohaterowie wyglądają archaicznie, przez co całość przy okazji jest trochę pastiszem gatunku. A co może być lepsze niż pastisz gatunku. Also - w filmie występuje dwóch Ytronów i oni są chyba najciekawszą rzeczą w całym filmie (chociaż cała kryminalna intryga z wojną nuklearną w tle - też zupełnie niezła). Co prawda Doctor Manhattan wkurwiał mnie przy każdej scenie, ale tak chyba miało być - miał być odrealniony, żyjący w innym świecie i coraz bardziej nieludzki. Natomiast mordującego wszystkich Rorszacha raczej nie da się nie lubić, kapitalnie zagrany. Scena jak próbuje być społeczny i bratać się z Człowiekiem-Sową - wzruszająca, choć zupełnie zwykła. Tylko do dziś nie ogarniam o sedesie z bakelitu chodzi w jego masce, myślałem, że jak obejrzę to się dowiem. A tu sedesie z bakelitu, 3 godziny czy ileś, a jemu to się zmienia na mordzie płynnie i nikt nie powiedział jak to jest zrobione. Na duży plus jeszcze Komediant - też pierwszy raz człowieka widzę na oczy a już go lubię od pierwszej sceny. Reszta (Człowiek-Sowa, Człowiek-Geniusz i Człowiek-Kobieta) to raczej gofry, ale też spoko.