przez Atrus » 30 mar 2015, o 18:53
Tak to się robi, ziomeczki. Jedyne ograniczenie: jeden reżyser - jeden film, bo inaczej lista byłaby zdominowana przez wiadomego reżysera. Kolejność raczej nieprzemyślana, bo i tak nie potrafiłbym zdecydować, czy wolę "Casablankę" czy "Czas apokalipsy".
1. Amadeusz
Doszedłem ostatnio do wniosku, że gdyby mi ktoś przystawił broń palną, lufą do przodu, ku skroni i kazał wybrać tylko jeden ulubiony film, to wybrałbym właśnie ten. Jest to film doskonały jak, nie przymierzając, opery Mozarta. A przynajmniej te lepsze opery Mozarta. Naturalnie, jeżeli ktoś oczekuje rzetelnej biografii, to srogo się zawiedzie; inna rzecz, że jeśli ktoś oczekuje po tym filmie rzetelnej biografii, powinien przed seansem uderzyć - kilkakrotnie, dla pewności - głową w ścianę swojej celi w szpitalu dla obłąkanych, w którym niechybnie się znajduje. To nie jest zresztą nawet film o Mozarcie, a przynajmniej nie tylko o nim. Aż mi wstyd, że muszę pisać o czymś tak oczywistym, ale dla pełnej jasności napiszę: to jest film o Salierim, a nawet zaryzykuję stwierdzenie - o nas. I o powszechnym błędzie utożsamiania sztuki z artystą. Glenn Gould, zapytany jacy artyści go inspirują, odpowiedział, że żadni, bo artyści to najnudniejsi ludzie na świecie. W "Amadeuszu" jest scena, w której Salieri uświadamia sobie, że Mozart, twórca boskiej muzyki, którego wyobrażał sobie jako Bóg wie kogo, Prometeusza bez mała, to w rzeczywistości chichoczący cymbał, którego widział przed momentem szamoczącego się pod stołem z jakąś panienką i opowiadającego jej sprośne dowcipy. I to jest, moim słusznym zdaniem, przewodnia myśl tego filmu, a jednocześnie moment, w którym Salieri uświadamia sobie, że jest, był i zawsze będzie jedynie trzecio-, w porywach drugorzędnym grajkiem. Nie może przy tym oprzeć się genialnej muzyce, której autora tak szczerze nienawidzi. W ten sposób generowane napięcie gromadzi się bardzo długo - co najmniej do sceny premiery "Don Giovanniego" (wiedeńskiej premiery, jeśli chodzi o ścisłość), a może i dalej. Jeden z nieczęstych w sumie przykładów kinowego konfliktu jednocześnie tak ciekawego w odniesieniu do samych bohaterów dramatu i tak uniwersalnego zarazem.
Ulubionych scen nie będę wymieniał, bo jest ich za wiele, ale napiszę tylko, że kto nie doznał ciar, kiedy umierający Mozart nuci drżącym głosem "Confutatis maledictis itd.", co chwilę później powtarza za całym swoim majestatem chór Akademii Św. Marcina, ten jest zaprawdę ohydnym człowiekiem i nie chcę mieć z nim do czynienia.
O aktorach też nie ma się co rozpisywać, bo nie muszę podejmować decyzji, kto z głównych aktorów błyszczy bardziej, jak to musiała zrobić Akademia, wybierając ostatecznie Abrahama. Dla obydwu to bez wątpienia role życia i jeden z najwyższych szczytów sztuki aktorstwa filmowego w ogóle.
Żeby pisać o muzyce czuję się za mały. Mozart w swoich najwybitniejszych momentach - z których spora część znalazła się w filmie - był tytanem, z którym mało kto mógł się równać. Paradoksalnie film przysłużył się też Salieriemu, którego wcześniej pamiętano raczej jako nauczyciela Beethovena i Schuberta niż kompozytora. Po filmie, choć przedstawiony został w mocno niekorzystnym świetle, parę jego dzieł zostało światu przypomnianych, a jacyś zapaleńcy nawet wystawili kilka jego oper.
Mógłbym wreszcie wejść w detale na temat scenografii, pracy kamery i innych takich, ale pointa jest taka, że są one doskonałe. A że to i tak mój prawdopodobnie najdłuższy post w życiu, to sobie (i Wam) daruję.
PS. Filmowy cesarz Józef, grany przez Jeffreya Jonesa, jest dużo bardziej podobny do Mozarta z portretów niż sam Tom Hulce. Ciekawe, prawda?
PS2. Nawet mi Was nie żal, że nie głosujecie na ten film.
2. Siódma pieczęć
ŚMIERĆ, szachy, i , którą powinien scoverować Current 93, ale z jakiegoś powodu tego nie robi.
3. Mechaniczna pomarańcza
Najlepszy film Kubricka to ten, który ostatnio oglądałem. Trzy tygodnie temu byłaby więc na tym miejscu Odyseja kosmiczna, jeszcze wcześniej Dr. Strangelove, Lśnienie, Ścieżki chwały i tak dalej w kółko. Nawet nie próbuję się zastanawiać, który z tych filmów cenię najwyżej, bo próżny to trud. Zdecydowanie mój numer 1, jeśli chodzi o reżyserów.
4. Zwierciadło
inb4 "Atrus, Tarkowski, Atrus, kino ambitne, Atrus itd.", ale ten film działa na mnie wyjątkowo silnie. Piękne to dzieło, tak bezpośrednie i zawoalowane jednocześnie. Czuć, że był to dla reżysera film szczególnie ważny i osobisty. Przemawia on językiem szczerym, i ja ten język rozumiem.
5. Powiększenie
O ile pamiętam, w poprzednim podsumowaniu to był mój numer jeden. Nie cenię go dzisiaj ani trochę mniej, ale kilka innych filmów doceniłem bardziej. Nadal kawał wybitnego kina. Obok "Amadeusza" i "Świateł wielkiego miasta" to ten film oglądałem chyba największą liczbę razy spośród wszystkich będących na tej liście zaszczytnej, wspaniałej.
6. Światła wielkiego miasta
Tylko Gnietek nie płakał na ostatnich scenach tego filmu. Tzn. ja też nie, bo jestem twardzielem jakich mało, ale byłem silnie wzruszony. Zawsze po tym filmie mam do siebie żal, że znowu się dałem nabrać na te sentymentalne bzdety, ale co zrobić.
7. Casablanca
W sumie jak wyżej, z tą istotną różnicą, że na tym filmie się nie płacze tylko zachowuje jak PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA.
8. Pociąg
Zaczyna mi brakować miejsc, a jeszcze nie było żadnego polskiego filmu. Wypada, żeby to był ten film, bo dałem go w podsumowaniu z ubiegłego tygodnia na pierwszym miejscu, ale nie potrafię uzasadnić, dlaczego akurat ten, a nie - na przykład - "Sanatorium pod klepsydrą" albo "Popiół i diament". Bardzo mi odpowiada klimat tego filmu, jego rytm i miejsce akcji. Mam słabość do pociągów w filmach (grach, książkach). Pociągi w fikcji >>> pociągi w realu, taka prawda.
9. Czas apokalipsy
10. Dobry, zły i brzydki
Zakończę listę dwoma dziełami o wymiarze epickim, bo kino to nie tylko moralne dylematy i udręka i czarno-białe odrapane pokoje. Leone, Coppola, David Lean i inni tworzyli sztukę równie wielką i nieśmiertelną, a ich miejsce jest na tej liście wśród innych gigantów.
Ok, ten post jest oficjalnie trzy razy dłuższy, niż mój licencjat lol xD, więc daruję sobie wypisywanie, co mi się nie zmieściło choć mogło. Zresztą taka lista w pewnym sensie już jest i można ją znaleźć i a nawet .
With my last breath I curse Zoidberg.