No siema, jadym dalej.
Achtung: możliwe spoilery.Planet Terror (odświeżone)
"Zamierzony błąd, Rodriguez geniusz" - że zacytuję główny argument przemawiający za tym, że filmy Rodrigueza są dobre. On jest jak Tarantino do którego nie trzeba DOJRZEĆ, bo wszystko wiadomo. Jak ma byc film o zombie to wiadomo, że będą flaki, gówna, odpadające penisy itd. I strzelanie z nogi. Doskonałe w swoim gatunku, bawiłem się równie dobrze jak za pierwszym razem. W odróżnieniu od mojej żony, która chciała mnie zabić, że jej to puszczam (co jest dziwne, bo ona jest fanką Sharknado np.) i dlatego potem oglądaliśmy mniej wskocz mi na kan rzeczy:
Mój kuzyn Vinny (odświeżone)
Przepadam za tym filmem, chociaż niby niczym szczególnym się nie odznacza. Ale Pesci w formie z czasów Zabójczej Broni, a Marisa jeszcze lepsza (dostała zresztą oscara ku oburzeniu tlumów, hak ci w smak tłumy).
Oskar (1991) (odświeżone)
A to poszło za ciosem, bo Marisy nigdy dosyć. Sylwek to tam Sylwek, wiadomo, wielkiego aktora komediowego z niego nigdy nie było, ale nie rozumiem ogólnego hejtu wymierzonego w jego stronę, dał chłopak radę. Chociaż oczywiście pierwsze skrzypce tutaj grają aktorzy drugoplanowi, jak Peter Riegert czy Tim Curry. Nie pamiętam czy oglądałem wersję z De Funesem, ale na pewno nie umywa się do tej.
InterstellarNo po prostu farfoclu no nie
Piękne zdjęcia, znakomity soundtrack, zapierające dech w piersiach sceny, kosmiczny kosmos, bardzo dobry jak zawsze McConaughey, ale jeśli ostatni Batman był głupi i nadęty to nie wiem co powiedziec o tym. Nolan ostateczny, to jest bardziej Nolan niż film. Nolan na skalę podróży międzywymiarowych i MIŁOŚCI. Oglądając to czułem jak z każdą minutą coraz bardziej wpada mi to wszystko do worka z napisem guilty pleasures, bo przecież świetnie się to ogląda pomimo tych trzech godzin. Lepiej niż Incepcję chyba. Ale nolanizm jest tu potworny, wręcz namacalny.
Confessions of a Dangerous MindMiszmasz zupełny, do końca nie wiedzialem właściwie co oglądam, ale żadna to nowina skoro scenariusz Charliego Kaufmana. Sam pomysł na film znakomity (fikcyjna autobiografia autentycznego prezentera telewizyjnego - żeby nie powiedzieć celebryty - który po godzinach morduje ludzi dla CIA) ale rozłazi się to w tak wiele kierunków naraz, że chyba coś gubi po drodze. Za to na uwagę na pewno zasługuje ten kolo grający głównego bohatera, bardzo udana rola imho zdaniem. No i to zestawienie debilizmu telewizji z mordowaniem ludzi i postępującym szaleństwem - takie rzeczy zawsze w cenie.
HornsArsen mi polecił i jak glupi obejrzalem, a dopiero w połowie sobie przypomniałem, ze jemu nawet Sala Samobójców się podobała. Potem zobaczyłem, że nakręcił to facet od horrorów pokroju Piranha 3D (chociaż nie oglądałem) - i to też bardzo wiele tłumaczy. Znowu - sam pomysł świetny: kolesia wszyscy wokół oskarżają o morderstwo jego dziewczyny, przez co zaczyna ich wszystkich nienawidzić, z Bogiem na czele, sika ostentacyjnie na Matkę Boską i następnego dnia budzi się z rogami na czole. Okazuje się, że od tego momentu wszyscy traktują go jak samego szatana, z miejsca zaczynają mu się zwierzać z najmroczniejszych tajemnic i proszą go aprobatę swoich grzechów. I tak wygląda pierwsze - nie wiem - 20 minut filmu. Zdjęcia są kolorowe, Radcliffe śmierdzi harrym potterem i wszystko wygląda trochę jak spin-off jakiegoś Zmierzchu, ale pomysł przyciąga na tyle, że ogląda się dalej. A dalej okazuje się, że film co kwadrans zmienia gatunek i z komedii absurdalnej momentalnie przechodzi to w thriller, to w kryminał, to w horror gore, że o gimbo-filmie o miłości nie wspomnę. Ostentacyjne efekty specjalne rodem z Sharknada to wisienka na torcie tego bajzlu. Nie wiem jak ocenić ten film, poza tym, że wskocz mi na kan to dobra etykietka.
BirdmanTyle się zachwytów naczytałem, że wiedziałem, że czeka mnie jakiś tam niedosyt. Magnetyzujący, intrygujący i oryginalny na pewno, ale w pewnej mierze to też taki silący się na tę oryginalność (efekt jednego ujęcia, soundtrack w dużej mierze ograniczający się do jazzowej perkusji - to drugie to chyba z Hydrozagadki ściągnęli). Znowu temat telewizji, czy raczej kinematografii w ogóle i ukazanie artysty miotającego się między tym co dusza pragnie a tym co się sprzedaje - ale i to nie jest przecież jakimś odkrywczym tematem. Najbardziej podobała mi się oczywiście gra aktorska - tu się można delektować (Keaton, Norton, zaskakująco świetna Emma Stone) i wszystkie te niemal surrealistyczne sceny z tytułowym Birdmanem. Sam jego design parodiujący Batmana i w cudny sposób obrazujący idiotyzm tego czym się lubimy w kinie zachwycać - miód. Do obejrzenia jeszcze raz, to na pewno, bo to tego typu film, który zapada w pamięć i człowiek czuje potrzebę zobaczenia tych obrazów jeszcze raz.
Hydrozagadka (odświeżona)
Obejrzelim z rodzicami, którzy - rzecz niebywała - widzieli to arcydzieło w czasach młodości i uznali je za głupie. Po seansie zresztą podtrzymali swoją opinię, chociaż śmiali się głośniej od nas momentami (zwłaszcza przy scenie z Tłumaczem).
Toy Story 3 (odźwieżone)
O Boże, pamiętałem, że to było znakomite, ale nie pamiętałem jak bardzo. Kulminacyjna scena na wysypisku - top3 najlepszych kulminacyjnych scen w historii kina. I najlepsze domknięcie trylogii ever (jakie tam Back to the Future, jaki tam Dream Theater). No jak się szpon wyłania z nieba i kosmici mówią SZPOOOOOOOON - boże miły jakie to jest WŁAŚCIWE i DOBRE. I jak bardzo cały ten film nawiązuje do poprzednich części, szanuje widza i dostarcza prawdziwych Wzruszeń. A nie tam jakieś kino dla inteligentów.