ojjjjj! piękna płyta! moja ulubiona, ze względów na pewno sentymentalnych, ale myślę, że sam jej poziom wystarcza, aby stwierdzić, że to najlepsza płyta Queen. Cięzko uwierzyć że dopiero druga! Wszystko tworzy tu jedną, cudowną, spójną całość. Nie dam złego słowa powiedzieć na
Procession- to ma być intro i spełnia swoją rolę znakomicie, wprowadza w ten cięzki, mocny klimat, który będzie towarzyszył do końca.
Father To Son ma parę pięknych momentów. I to jedna z bardziej.. hmm. Że tak powiem normalnych piosenek na płycie - pamiętam, że przy pierwszym odsluchiwaniu myslałam, że cała płyta będzie w tym stylu.. oo jak się pomyliłam
Wspaniale się FTS łączy z
White Queen. O tym utworze to juz nic pisac nie trzeba.. piękno po prostu.
Some Day One Day jest może nieco słabsze, ale dalej rozmarzone i klimatyczne, pasuje.
Loser In The End - no niestety, jeden mały zgrzyt. Pasuje na płycie najmniej, ok, jest, ale chyba nic wielkiego by się nie stało jakby piosenki po prostu nie było.. Od cięzkiego, ale fantazyjnego (fajny pomysł na wstep z taśmą od tyłu i te wrzaski)
Ogre Battle do
Funny How Love Is to po prostu czyste szaleństwo. Freddie naprawdę musiał być fontanną pomysłów, w głowie mi się nie mieści, że je zrealizował bo efekt jest piorunujący!
March Of The Blach Queen ogłupia, na pewno za pierwszym razem i nawet jak się już do tego człowiek przyzwyczai to i tak ten utwór zdumiewa. Raczej to nie jest dla każdego - przeciętny słuchacz radia (i znawca tylko Radio GaGa) by sie wystraszył
Fajne jest pędzące
Fairy Feller's Master Stroke i kolejne cudne przejście do
Nevermore. Tą ostatnią kocham tak bardzo, że cięzko mi to wyrazić. Niby króciutkie, nie jakoś specjalnie rozbudowane czy skomplikowane, ale dla mnie jedyne w swoim rodzaju, kazda sekunda to czyste piękno. Słowa, głos Freddiego, fortepian.. Cudo. Dla mnie zawsze będzie wyjątkowa i ulubiona.
Funny How Love Is też bardzo lubię - produkcja inna, ale efekt zamierzony i niegłupio wyszło, bardzo przyjemne.
Seven Seas Of Rhye, pierwszy sukces, ale dobre zamknięcie - nawiązanie do końcówki z debiutu i być może jakas kontynuacja
My Fairy King, co znowu stanowi pomost do
Lily Of The Valley i w pewien sposób bezposrednio łączy się z trzecią płytą - te (chyba) szanty z końcówki otwierają Sheer Heart Attack tyle ze w wersji gwizdanej
Więc zawartość muzyczna wypada świetnie, to samo z okładką - zdjęcia białe fajne, ale okładka po prostu miażdży. To już klasyka, ale zdjęcie jest po prostu niesamowite! i tak samo klimatyczne jak zawartośc płyty.
Obiad ma rację - dominuje wszędzie baśniowy i mroczno-niepokojący klimat. Moim zdaniem to urok - nawet jesli jakiś utwór lubię trochę mniej, to czuję tą atmosferę, doskonale czuje, że z resztą stanowi całość, to jeden z elementów. I temu nastrojowi całości się poddaję - z kolei na ANATO to już tak nie działa..