Snowy White - No Faith Required - aj to są jeszcze perełki w dziale 'blues', które są nieodkryte i nie są tylko kalkami wiekowych zespołów. Aż się przypomniały czasy kiedy się zachwycałem 'Brothers in Arms' i różnymi Dire'ami. Dobre to czasy były, trzeba do nich wrócić bo to jednak bardzo specyficzne emocje. Przestrzenność gitarowa na Floydach się przecież nie skończyła. 9/10
Feramarz Aslani - Age Ye Rooz - czasami się kojarzy z jakimiś Cashowymi smutami, a przecież to chyba radosny song. W sumie ciężko określić bo to tak idealnie pomiędzy. W sumie po Atrusie się spodziewałem większego szoku, że zarzuci jakimś półgodzinnym 'Silent City' (dzięki za płytę tak w ogóle) czy inne ładne dziwactwo. A tu mnie irański folk mnie nie satysfakcjonuje, chyba mam za duże wymagania co do tego człowieka. W każdym bądź razie raczej nic wybitnego, ot miła piosenka. 7/10
Fun. - Light a Roman Candle - nie słuchałem płyty bo się nie bawiłem w tą grę, ale może źle zrobiłem. Bardzo urokliwe, piosenkowe i radujące. Nic wybitnego, żadnej głębi większej i takie tam. 6/10
Pet Shop Boys - It's a Sin - ejtisowe klasyki, się przejadły trochę, ale po pijanemu na jakimś party z całą pewnością by się 'odświeżyło'. Nie gwarantuję, że jakąś płytę kiedyś ściągnę. Kolejka za duża to raz, ale jakoś ciągle mi wylatują. 7/10
George Michael - Faith - całkiem miła melodyjka. Ja nawet lubię, przetrwam te 3 minuty bez problemu. No i tyle, żadnych filozoficznych konkluzji nie będzie. Płyty prędko nie zaatakuję. 6/10
Broken Bells - Broken Bells - Shinsowe, ciekawe dlaczego
Produkcję nie na darmo tak chwalą. Piękno utrwalone w niebanalnym pomyśle, bez kombinowania na siłę, wysłali przesyłkę z wnętrza tego co im w duszach grało i tyle. Przepis na coś więcej niż granie Fun. (które nie było złe powtarzam). 8/10
Edward Sharpe & the Magnetic Zeros - That's What's Up - nie widziałem teledysku więc nie wiem czy jest lepszy od piosenki, ale chyba nie miał jakiejś belki nie do przeskoczenia. Zwrotki > refren. Wesołe granie, klaskanie, wspólne śpiewy, takie tam, jejeje, koniec. 5/10
Blue Oyster Cult - kojarzę póki co jedynie z fenomenalnego (Don't Fear) The Reaper, które jest klasyczną dziesiątką w tych kręgach. Tutaj po prostu nie mieli takiego natchnienia, robotę odwalili dobrą, wyszedł kawałek, znajdzie się grupa fanów którym podszedł. Jednak brakło magicznego pierwiastka geniuszu, który nie może towarzyszyć zawsze, choć jak się zbliżał to w solówce. Kiedyś na pewno ich sprawdzę szerzej, nie dziś jeszcze. 6/10
Procol Harum - Fires - świetne. Ten zespół zawsze był trochę zagadką bo o ich płytach się gada rzadko, o utworze jednym, a zawsze w jakichś tam rankingach na najlepsze zespoły lat 60-tych się pojawia. Znaczy no debiut nawet miałem, ale po formatowaniu jakoś zawsze zapominałem pobrać ponownie, a jeszcze przenośnego dysku nie miałem. W każdym bądź razie pianino + damskie wokale pracują perfekcyjnie. 8/10
Przypomnienie:
Animal Collective - April and the Phantom - 9,5/10
Broken Social Scene - Lover's Spit - 10/10